poniedziałek, 11 października 2010

Jesień plecień bo przeplata he he he...

Miałam coś nastrojowego i mądrego napisać,ale chyba mnie się nie chce.
Tutaj fotki będą, w każdym razie te jesienne.Nic w nich specjalnego nie ma-przynajmniej tych dzisiejszych,ale przecież mało kto,ma do przejścia  tak uroczą drogę do najbliższego sklepu.









niedziela, 10 października 2010

Z cyklu :są mi potrzebni..

Babcia.
Pamiętam Ją sprzed ćwierć wieku .Kasztanowe włosy na grubych wałkach ukręcone,różowe od szminki usta.Ciężki chód, długi kożuch i czapka własnej produkcji.W każdą niedzielę,  obowiązkowo wyprostowana, szła gdzieś w odwiedziny, po drodze oddając uprzejmości niezliczonym znajomym.Lubiła prawić morały, krytykować podarte dżinsy, dawać za przykład te lepsze kuzynki i stawiać ultimatum.Lubiła być obrażoną, zawiedzioną,  a nawet wstydzić się za mnie..
Pamiętam, zapach  ciepłego ciasta z jabłkami i ostre prześcieradła,  na których suszył się gruby makaron.Ruskie pierogi jakich już nigdzie nie dostaniesz i setki sweterków, serwetek i haftowanych poszewek.Malwy za płotem, bomby z piwonii i czerwcowe imieniny.Przez trzy kolejne dni dom pełen był dziwnych i perlistych ludzi, na stole gościły kanapki z całym świata urodzajem, cukierki z wódką(tylko dla gości) i eleganckie kieliszki na długich nóżkach.Były ciasta, odkurzanie i wstążki we włosach.Obowiązkowa granatowa spódniczka i jedzenie posiłków przy pomocy noża, widelca i prostych pleców.Serwetki, obrusy i głupie rajstopy.Jak w wielkie święta te 3 razy do roku.
Zimą,  zaczynały się już z zakupem choinki.Do dziś dnia sprzedają je pod kościołem,tym starym Jana i Pawła. Świerk pachniał na balkonie, obietnicą łakoci i dziwnych prezentów.W piecu na dole, rosły serniki, makowce i miodownik. Dziadek szalał z kutią i bigosem.Ona, lepiła setki uszek, pierogów i dowodziła..Podobnie na wiosnę czy 1 listopada.Zawsze drzwi Jej domu były otwarte, zawsze była przygotowana..
W tygodniu odwiedzali Ją liczni absztyfikanci, pełni szacunku, chuci i rezerwy.Przynosili kwiaty, bomboniery i flaszeczkę dla Dziadka. Pachnieli wodą kolońską i gotowością do pocałowania dłoni. A ona promieniała, dystyngowana, ułożona. Z  nieśmiałym rumieńcem i w kwiecistej sukience, krążyła z tacą wypieków, żartem i skromnością pawia, pomiędzy stołem, kuchnią a gościnnym. Czasem, w przelocie, pokropiła  się, eteryczną mgiełką ''Być może'' i znowu uśmiechnięta wracała do swych gości. Była jak magnes. Pełna wyrachowanej prostoty, przyciągała do siebie każdego.Znajomość z Nią i bywanie, stanowiły podstawowy element zaistnienia w kręgach ..Była piękna i wierna, swoją rolę znosiła z godnością i dumą szlachcianki.Czasem tylko ogarniała ją tęsknota,  a Jej oczy nie potrafiły tego ukryć.




Dziś ma ze sto lat. Nie ma już męża, ani wielbicieli(umarli albo zbyt chorzy są). Nie piecze ciast, nie nakręca włosów, nie przyjmuje gości. Pamięta swojego dziadka, który w carskiej armii służył i dziurę po kuli w nodze, chętniej pokazuje. Czasem wychodzi do ogrodu i godzinami szuka laski. Czasem zapomina jaki dzień dziś mamy. Teraz ma mnie, a ja czasem sprawdzam czy oddycha..Jest jedną z tych osób, które nigdy odejść nie mogą, które nie mogą mnie zostawić..
Babciu, strasznie Cię kocham...

Czym obdarowała mnie natura..

Natura chimeryczną jest Panią .Tworzy niczym naćpany Witkacy cuda i dziwy przeróżne.To tornado rozpęta, to znowu klejnotem zachwyci.Skrzydłem ważki odleci, cykadą świerszcza uśpi, a nieuważnych w pajęczą sieć złowić potrafi.Chce być piękną i podziwianą, ukochaną i rozpieszczaną, chce być jedyną .Oczekuje wierności i oddania, wtedy odwdzięcza się po stokroć darami swymi ..

Mam wrażenie,że bardzo samotna jest, bo któż byłby w stanie pokochać ją w każdym calu, z każdym tchnieniem, każdym smutkiem...




Wieczory ...